niedziela, 16 września 2012

Kioto (京都市) - dzień pierwszy.

Wczoraj wróciłam z dwudniowego pobytu w Kioto. Okazało się jednak, że dwa dni to stanowczo za mało, żeby zobaczyć nawet te najważniejsze zabytki, nie mówiąc o reszcie. Ważne jednak, że w ogóle udało mi się tam wyrwać...
Kioto zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Pod wieloma względami. Przede wszystkim mimo swego ogromu jest bardzo przytulne. Nawet największe ulice nie są tak przytłaczające jak w innych miastach. Nie ma tu zbyt wielu drapaczy chmur. Królują raczej niższe budynki i domki jednorodzinne, od ścisłego centrum poczynając, a nie jedynie na obrzeżach jak w innych miastach. Kioto świetnie zwiedza się piechotą. Ulice rozłożone są prostopadle, w szachownicę, więc ciężko się zgubić. Poza tym warto poczuć na własnej skórze klimat tego tradycyjnego miasta, w którym na każdym niemal rogu można znaleźć świątynię, chram, bądź inne cudo. Oczywiście do niektórych miejsc nie sposób zawędrować. Przy czym większy problem stanowi tu klimat niż sama odległość. Kioto jest otoczone wzgórzami, w związku z czym jest dolinką wypełnioną dusznym i parnym powietrzem, które ani drgnie. Nawet jeśli niebo jest całkiem zachmurzone nie daje to wiele. Pot leje się strumieniami. Przynajmniej po turystach (nawet Japończykach!), bo miejscowi zdają się tego nie zauważać.
Mieszkańcu Kioto są bardzo przyjaźni. Może po prostu przyzwyczaili się już to rzeszy turystów. A jeśli mówi się po japońsku, nawet słabo, są tym bardziej zachwyceni. Przez te dwa dni cztery razy udzielałam wywiadu... :P Już wyjaśniam. Najwidoczniej wiele szkół podstawowych i gimnazjów japońskich wpadło na genialny pomysł podszkolenia dzieciaków w języku angielskim. Jadą na wycieczkę do znanych miejsc w Japonii i nasyłają dzieci grupami na turystów. Nie wiem czy ktoś jest w stanie odmówić, gdy otacza go piątka dzieciaków z pytaniem: "May I ask you some questions?". Ja nie byłam w stanie wiec dorwała mnie jedna grupa w Sanjūsangen-dō, dwie w Kiyomizu-dera i jedna w Ryōan-ji. Dzieciaki na zmianę zadawały mi pytania po angielsku i zapisywały odpowiedzi. Pytania standardowe typu: jak masz na imię, czym się zajmujesz, co robisz w Japonii, czy lubisz japońskie jedzenie i co najbardziej, itp. Pierwsza z grup ma po powrocie z wycieczki napisać na ten temat wypracowanie, a potem mają wysłać mi raport do Polski, dwie następne wręczyły mi zakładki przedstawiające jakiegoś owada i origami (nie wiem co to za owad, podali jego nazwę ale nie udało mi się zapamiętać), a ostatnia kazała mi napisać wiadomość do narodu japońskiego... Mam tylko nadzieję, że wiadomość ta nie zostanie podana do wiadomości publicznej, bo wyprę się wszystkiego! Poza dziećmi udało mi się zawrzeć bliższą znajomość z właścicielem hostelu Guest Inn Kyoto, bardzo miłym starszym panem, z dziewczyną z Korei, która na własną rękę zwiedzała przez tydzień Japonię i ze starszą panią - Japonką - z którą zagadałam się 20 minut w autobusie i która wręczyła mi potem wachlarz na pamiątkę i obiecała przyjechać do Polski. Najbardziej izolują się turyści, którzy w większości patrzą na pozostałych z byka, jakby miało się zamiar ukraść im część Japonii, którą chcą zobaczyć.

Ale dość o tym, czas opisać co zobaczyłam... :)
Zaczęłam od dwóch świątyń: Nishi Honganji i Higashi Hinganji, czyli odpowiednio Zachodniej i Wschodniej Świątyni Prawdziwej Przysięgi. Obie świątynie stanowią ośrodki Jōdo Shinshū, czyli Buddyzmu Shin, jednej z sekt buddyjskich w Japonii, która odrzuciła celibat. Bliższe informacje na jej temat tutaj: (http://en.wikipedia.org/wiki/J%C5%8Ddo_Shinsh%C5%AB). Są największymi w Japonii świątyniami tej sekty.
Nishi Hongwanji jest jest na prawdę imponująca. Składa się na nią wiele budynków, a najważniejsze to dwa przedstawione poniżej: po lewej Goeido, czyli Budynek Założyciela, a po prawej Amidado - Budynek Amidy Buddy. Goeido, zbudowany w  1636 roku należy do największych drewnianych budynków w Japonii, Amidado, zbudowany został później, bo w 1760 roku.
 
Przed wejściem do środka należy zdjąć obuwie. Przyznaję, że  panuje w niej niesamowita atmosfera. Może to też dzięki temu, że byłam tam rano, więc turystów praktycznie nie było. Wewnętrzna sala jest bardzo obszerna, wyłożona matami tatami. Strop podpierają drewniane belki, a u sufitu widzą przepiękne lampiony. Próbowałam określić z czego są zrobione, ale mimo iż wyglądają na metalowe, mogą być równie dobrze drewniane, pokryte złotą farbą. Ściany tworzy rząd przesuwanych drzwi zrobionych z drewna i papieru.
Na zachodniej stronie świątyni umieszczone są święte posągi, a przede wszystkim  bezcenna relikwia sekty: posąg siedzącego Shinrana Shonina (założyciela sekty), wyrzeźbiony przypuszczalnie przez niego samego w 1244 roku i po jego śmierci pokryty laką zmieszaną z jego popiołami.
Wspaniałe miejsce do medytacji. W powietrzu unosi się upajający zapach świątynnych kadzideł, słomy z tatami i wiekowego drewna, tworzącego świątynię.
Stojąca niedaleko Higashi-Honganji znajduje się obecnie w częściowej renowacji, co przyćmiewa jej wspaniałość. Główny budynek znajduje się w pudełku, jak zamek w Himeji.
Wnętrze jest skomponowane podobnie jak w Nishi Hongwanji, jednak robienie zdjęć jest zabronione.
Moim następnym przystankiem była świątynia Sanjuusangen-dou. To miejsce na prawdę przyprawia o zawrót głowy. Głównym budynkiem świątyni jest hala, w której znajduje się 1001 figur przedstawiających bogini miłosierdzia Kannon. Największy z nich w pozycji siedzącej umieszczony jest na środku, a dokoła stoi 1000 mniejszych. Dokładne imię Kannon brzmi Juuichimen-senjuusengen Kanzeon, czyli Kannon o Tysiącu Rąk, która zbawia 1000 światów. Tak na prawdę potrzebuje ich tylko 40, ponieważ jedną ręką może zbawić 25 światów. Czyli ma 20 par rąk zbawiających, a dwudziesta pierwsza para złożona jest do modlitwy.
 
Wszystkie posągi zrobione są w japońskiego cydru. Przed statuą widnieją posągi 28 uczniów i obrońców Kannon, z których większość ma swoje korzenie w starożytnych Indiach oraz wizerunki boga wiatru (Fujin - jego odwzorowaniem jest pokemon Tornadus... :P ) i gromu (Raijin - również pokemon - Thundurus).
 
 
Z uwagi na wiek rzeźb robienie zdjęć w środku jest surowo zabronione, dlatego wrzuciłam obrazki z internetu. A tu już sama hala.
Kolejny przystanek: zamek Nijo. Zamek zbudowany w 1603 roku przez Tokugawę Ieyasu jako symbol potęgi szogunatu. To ważny przystanek dla fanów Lian Hearn i jej książki "Po słowiczej podłodze", bowiem korytarze zamku wyłożone są podłogami noszącymi miano "śpiewających podłóg". Śpiewających, ponieważ przy każdym kroku trzeszczą i skrzypią, co miało uniemożliwić podkradnięcie się do szoguna. 
 
 
 
Niestety tu również robienie zdjęć jest surowo wzbronione, ponieważ wnętrze utrzymane jest w oryginalnym stanie. Wszystkie ściany pokryte są malowidłami. Poniżej zdjęcie sali audiencyjnej szoguna, wraz z kukłami ukazującymi w jakiej odległości powinni znajdować się goście w trakcie rozmowy z panem.
 A tu pięknie zdobiony sufit:
File:Nijojo-roka-tenjo2.jpg
Dzień zakończyłam wizytą w świątyni Kiyomizu. Jest ona jedną z licznych świątyń ulokowanych na wzgórzach zamykających miasto od wschodu. Niegdyś wierzono, że wzgórza te chronią Kioto przed złymi duchami, nie mogącymi pojawić się właśnie z tego kierunku. Dlatego też na ich zboczach wybudowano wiele chramów i świątyń... Świątynia Kiyomizu poswięcona jest bogini Kannon o jedenastu głowach i została zbudowana w 798 roku (!!) dla upamiętnienia zjednoczenia buddyzmu z shintoizmem. Na szczególną uwagę zasługuje tu Pawilon Główny Hondo ze zbudowaną nad stromym stokiem werandą, z której roztacza się piękny widok na Kioto i okoliczne wzgórza.
 Dla Japończyków zwrot "skos z werandy w świątyni Kiyomizu" oznacza brawurową odwagę.
Sama świątynia jest bardzo rozległa i ma wiele uroczych zakątków. Poniżej trójstopniowa pagoda świątyni.
 I fontanna do obmycia rąk przy wejściu w kształcie smoka.
Ciekawym elementem jest też malutki chram Jishu, który przycupnął tuż obok. To chram japońskiego boga miłości. Miejsce gdzie dziewczęta proszą o dobrego męża, a chłopcy o piękne narzeczone, itd. itp. To tam znajdują się dwa "kamienie miłości" w odległości 20m jeden od drugiego. Jeśli przejdzie się bez potknięć od jednego do drugiego, z zamkniętymi oczami, zostanie się nagrodzonym szczęśliwą miłością. Oczywiście w dzień powszedni graniczy to z niemożliwością, gdyż tłumy turystów pozwalają jedynie na znalezienie kamieni, a i to z trudnością. Przepchnięcie się od jednego do drugiego po drodze prostej jest niewykonalne.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz