czwartek, 27 października 2011

Ciekawoski cz.1

Moi drodzy! U mnie nic nowego ostatnio. 仕事, 仕事... Praca. Moj "opiekun" - Hide - poszedl do szpitala na prawie tydzien, wiec nie mam co z soba poczac. Mam zaczynac cos nowego, a reakcje sa podobno bardzo trudne, zatem musze czekac na niego. W trakcie oczekiwania wzielam sie za obliczenia dla kompleksow rutenu - otrzymanych przez Hide. Niby obliczenia podobne, niby programy takie same, a jakos inaczej sie tu wszystko robi. Uzywam WinSCP oraz Putty, jak z Polsce, jednak komendy sa zupelnie inne. Pliki tez troche inaczej sie zapuszcza. Najpierw trzeba zrobic "scriptfile" w Putty'm, w nim wpisac wlasciwy plik, ktory chcemy liczyc, a dopiero potem - uzywajac tego skryptu - zapuszcza sie wlasciwe obliczenia. Nie rozumiem dlaczego nie mozna tego zrobic bezposrednio, omijajac ow skrypt, ale klocic sie nie bede. Jak to mowia: kiedy wejdziesz miedzy wrony...


A z codziennych ciekawostek to chcialam o tych nieszczesnych toaletach co nieco tu napisac. Nie ukrywam, ze moj pierwszy kontakt z nimi byl specyficzny. A moze raczej powinnam powiedziec dwa pierwsze kontakty. Bowiem mozna tu spotkac dwa rodzaje toalet: cywilizowane (jak dla mnie) i niecywilizowane (czyli japan-style). Oto probka cywilizowanej, taka mam na uczelni:

Przy kazdej toalecie specjalny panel do sterowania. :P Mozna tam, jak widac na obrazku, podmyc intymne okolice, wlaczyc sobie dzwiek zagluszajacy niechciane odglosy (oczywiscie wraz z glosnoscia), podgrzac deske klozetowa, wlaczyc mocniejszy wywiew, kiedy pojawia sie nieodpowiednie zapachy, a takze zwiekszyc cisnienie wody. Masakra! Wszystko ladnie, wszystko fajnie... Tylko gdzie spuszcza sie wode?! To byl moj najwiekszy problem przy kontakcie z tym typem. Lazilam dookola szukajac przycisku badz czegos w tym stylu, co mogloby uruchomic zbawienny mechanizm. I powiem wam, ze bylo ciezko, bardzo ciezko znalezc te diabelska dzwignie. Oczywiscie wokol toalety jest jeszcze pare innych przyciskow ale opisane po japonsku wiec wolalam nie ryzykowac. A co jesli wlaczylabym jakis alarm?...  Alarm na wypadek zaklinowania w muszli lub cos takiego... Zgroza!... Na szczescie po dluzszym czasie doszlam do tego, jak przywolac wyczekiwany strumien. Bylo ciezko...

To jednak jest ta cywilizowana (moze az za bardzo) wersja. Przejdzmy do tej drugiej. Kiedy jechalam z Laura na basen, zachcialo nam sie skorzystac z toalety na dworcu. Wszystko odpicowane oczywiscie, czysciutko, kafeleczki, reczniczki, mydelka... Tylko toaleta jakas nie taka...
No myslalam ze skonam (Laura tez)! Cztery kabiny (na szczescie byly kabiny) i w kazdej to COS! Nie bylo rady, trzeba bylo sprobowac... Usmialysmy sie setnie, komentarze lecialy dosc specyficzne, dlatego nie moge przytoczyc. Na szczescie bylysmy tam same, wiec nikt nie zrobil sobie posmiewiska z dwoch gaijinek, przezywajacych kontakt z japonska toaleta. Wrzuce moze jeszcze instrukcje obslugi, chociaz a tej toalecie nie bylo takowej...

Hehehe... Smiesznie bylo, na szczescie spotkanie z toaleta zakonczylo sie sukcesem! 
Japonia : gaijin
   0     :    1

Aha, no i jeszcze o jedzeniu chcialam cos napisac. Ceny sa tutaj generalnie koszmarne. Staram sie nie zastanawiac nad tym ile to wszystko kosztuje w zlotowkach. Czasem jednak nie moge. Dla przykladu: opakowanie "chleba" tostowego - 8 kromek - 5zl. Margaryna do chleba - ok.300g - 8zl. Moj najukochanszy zolty ser: 20g - 16zl!!!!! To rzecz, ktorej nie jestem w stanie tu zaakceptowac. Absolunty brak zoltego sera. Jedyne co mozna kupic w normalnej cenie to plasterki topionego, nadajacego sie tylko do grzanek. Owszem zolty w kostce, albo cammembert tez sa, ale te ceny... ;( Dostane przez to depresji... A propos depresji - czekolada (tabliczki sa nieco mniejsze niz u nas) - 4zl, papierosy - 16zl. :P Piwo - 0,5l - 6zl, dla porownania w tanim barze - 12zl. Najbardziej jednak zaskoczyly mnie ceny ryzu... 1kg - 40zl... W Japonii?! Ryz drozszy niz w Polsce? Przeciez tutaj powinien byc tani jak barszcz u nas... Chcialam sobie kupic, zeby przygotowac onigiri na uczelnie, no ale za te cene?! To nienormalne...

poniedziałek, 24 października 2011

Izakaya

Moi drodzy! Wybaczcie, ze pisze tak rzadko. Niestety niewiele poza praca sie u mnie dzieje, wiec i nie ma czego opisywac... Tylko w weekendy mam okazje cos zrobic. A w zasadzie w niedziele, bo z tej soboty to mi niewiele zostaje... Jestem tu juz ponad trzy tygodnie! Nie moge w to uwierzyc! To prawie miesiac! I w zasadzie to na razie zadnych efektow tego mojego wyjazdu nie ma... Praca idzie kiepsko. W sumie to zaczelam dopiero w piatek tak na serio, no ale czas ktory mi juz uciekl przepadl bezpowrotnie. Na razie mialam dwa podejscia do mojej reakcji, bez efektu. Ciezko... Przyzwyczailam sie do naszego trybu pracy: reakcja - krystalizacja - krysztal - pomiar - struktura. Tutaj nikomu nie chce sie czekac na krysztaly. Zatem po reakcji robia komplet widm i staraja sie cos z tego wyczytac. No fajnie. Tylko jak po zakonczonej reakcji zrobilam widmo NMR, IR i masowke to nadal nie mialam pojecia co w zasadzie udalo mi sie otrzymac. Na szczescie nie tylko ja nie mialam pojecia, ale profesor rowniez. Cos powstalo na bank, bo widmo NMR jest calkowicie rozne od prekursora. Jednak co?... Tego nie wiedza nawet najstarsi gorale... Reakcje kazano mi powtorzyc. Po prostu. O krystalizacji nawet nie chcieli slyszec. Niecierpliwi...

No i w koncu przyszedl wyczekiwany weekend. W sobote skonczylam zaskakujaco wczesnie - wyszlam z labu o 16:00! O zgrozo! Do dzisiaj mam wyrzuty sumienia! W kazdym razie udalo mi sie nawet skorzystac z wieczoru, ktory mi pozostal. Co prawda nie zapowiadalo sie rozowo, bo wszyscy znajomi z GH gdzies sie rozeszli, ale ostatecznie udalo mi sie milo spedzic czas. Porwalam mojego Koreanskiego kolege i poszlismy do izakaya. http://en.wikipedia.org/wiki/Izakaya To rodzaj miejscowego baru, gdzie zmeczeni Japonczyny chodza sie odstresowac po pracy. Przede wszystkim serwuja alkohol, ale poza tym tez drobne zakaski w sam raz do piwa. Alkoholu wybor jesr spory. Przede wszysktim japonskie piwo, sake, shochu i drinki. No i moja ulubiona kombinacja: namachahai - czyli shochu z zielona herbata i lodem. Swietne polaczenie! Niby mocne ale bardzo delikatne. Oczywiscie obecne byly czerwone latarnie, charakterystyczne dla miejsc tego typu. Do napitkow zamowilismy tako (czyli mieso osmiornicy) w wasabi - w sam raz dla Zibiego. Standardowo dostalismy zakaski na poczatek - jakies glony, marynowany japonski korzen... nie pamietam czego i rybke. Kolega zamowil jeszcze bekon z warzywami. Mila, relaksujaca atmosfera.

W niedziele natomiast wybralismy sie w czworke na basen do centrum Yokohamy. Kryty obiekt, calkiem spory, miescil w srodku kilka roznych basenow, jedne ze stojaca woda, inne z plynaca, tak ze wystarczylo polozyc sie na plecach i prad sam niosl cie dalej. Poza tym byla tam tez sauna, jakuzzi i co najwazniejsze... zjezdzalnia!Dluga i piekielnie szybka! Eeekstra. :) Wiekszosc czasu spedzilam wlasnie tam razem z Laura, kolejna zwolenniczka adrenaliny. My - dwa babony, wsrod tlumu dzieci w kolejce na zjezdzalnie. Bezcenne... ;) Tak czy owak zabawa byla przednia i koniecznie musimy to powtorzyc... :)

środa, 19 października 2011

Tydzien trzeci!

Jak ten czas szybko leci. Nawet sie nie obejrzalam a tu juz polowa trzeciego tygodnia... Mam wrazenie ze jestem tu dopiero kilka dni... Czas mi sie kurczy w zastraszajacym tempie. Niestety. Okaze sie ze te trzy miesiace to zdecydowanie za malo. Za malo na zrobienie czegos sensownego na uczelni, za malo na zwiedzenie tych wszystkich pieknych miejsc, za malo na spedzenie wystarczajaco dlugiego czasu z tymi wszystkimi wspanialymi ludzmi, ktorych tu poznalam, za malo...

Wszyscy tu pytaja mnie czy chcialabym tu zostac... Odpowiedz jest prosta. TAK! Tak, tak tak! Gdybym tylko miala taka szanse, musialabym zrobic tylko jedna, bardzo trudna rzecz... Przekonac Kube... ;) Muzukashii desu ne... Ale chyba nie nierealne? W koncu wszystko jest mozliwe! Jestem tutaj wiec wszystko jest mozliwe!
No i coraz bardziej chce przyjechac tu na postdoc. Jesli tylko uda mi sie dostac stypendium... Na trzy lata najlepiej! Nawet tu w tym laboratorium chcialabym zostac. Nie sadzilam ze tak mi sie tu spodoba. Bardzo ciekawa praca, ale calkowicie rozna od mojej w Polsce.

A propos pracy. Wczoraj mialam rozmowe z profesorem. Zmienil nieco moj plan pracy. A raczej przekrecil o 180 stopni. Na moj dotychczasowy musze poczekac, bo jest uzalezniony od wynikow pracy kolegi - Hide. Dzisiaj jeszcze czekam na metanol, bo skonczyl sie oczyszczony i maja tylko taki fabryczny, ktory my w Polsce uzywamy bezposrednio. Powinien za 2 godziny byc gotowy, wiec ruszam do pracy. Mam otrzymac kompleks kapsulowy. Nie wiem czy ta nazwa jest poprawna... Mam sprobowac otrzymac! Profesor stwierdzil ze we mnie wierzy i ze na pewno sie uda, no ale powiedzial tez, ze do tego trzeba miec szczescie, a z tym juz u mnie nieco gorzej... W kazdym razie trzymajcie kciuki!

No i w koncu relacja z wycieczki. Generalnie wycieczke uznaje za udana. Nawet bardzo! Swietne towarzystwo wiec nie dalo sie zle bawic. Fajny pomysl z tymi laboratoryjnymi wycieczkami. Tutaj organizuja to wytyczeni studenci. Zajmuja sie wszystkimi formalnosciami, zbieraja pieniadze, rezerwuja hotel itp. A reszta tylko daje kase i przychodzi na gotowe. Tak wiec zebralismy sie o barbarzynskiej na nich porze - 8:25. Jechalismy okolo 2 godziny z przerwa na toalete. Oczywiscie jak tylko autokar ruszyl wszyscy Japonczycy zasneli... Juz sie zaczynam do tego przyzwyczajac. ;) A najpopularniejszym sposobem spania tutaj jest "na popielniczke". Wiec droga minela mi na podziwianiu widokow. Dotarlismy do malej miejscowosci na polnoc od Tokyo, u podnoza gor. Ladnie tam bylo jak w Polsce. :P Zielono, no i gory moje ukochane... W pierwszej kolejnosci udalismy sie do restauracji, w ktorej bralismy udzial w lekcji robienia udonu. Kazdy mial
 swoje stanowisko (zdjecie ponizej), zlozone z deski, walka, tasaka jak dla mnie, pudeleczka, ciasta i maki.
Ciasto juz bylo zrobione. Ze smaku wnioskuje ze takie jak na nasz polski makaron. Gruda ciasta byla w woreczku i nalezalo polozyc go na ziemi i po nim deptac, zeby ugniesc ciasto. Zabawne to bylo. :) Deptanie, deptanie -> zlozenie rozdeptanego ciasta na pol -> deptanie, deptanie -> zlozenie ciasta na pol itd.
Zdjec mam malo bo bylam cala w mace... Potem ciasto rozwalkowywalismy mozliwie jak najcieniej. Ale nie tak normalnie, bo to se ne da. W specjalny japonski sposob! Ale ciezko to opisac. W kazdym razie efekt taki sam, jak przy polskim walkowaniu. Po rozwalkowaniu nawijalismy ciasto na walek i ukladalismy w harmonijke, po czym kroilismy tasakami na paseczki. Paseczki trzeba nastepnie brutalnie otrzepac z maki uderzajac nimi o deske i na koniec zwinac w cos w rodzaju warkoczyka. I do pudelka! Po przygotowaniu udonu przeszlismy do budynku obok, gdzie byly juz przygotowane miejsca do jedzenia.

Wielkie garnki z wrzaca woda, potezne paleczki i zestaw dodatkow do udonu: rozdrobnione nori, katsuobushi, cebula, imbir, sos sojowy, sezam i dla kazdego tempura. O tempura o mores! Uwielbiam tempure!! Po prostu ja ubustwiam. A to po prostu warzywa i owoce morza w panierce smarzone na glebokim tluszczu. Mysle ze sekret tkwi w panierce. Nie wiem z czego sie sklada, ale sie dowiem! Musze kontunuowac spozywanie tego dania bogow w Polsce. Koniecznie! Ale wracajac do tematu... Kazdy z nas wrzucal po kolei czesc ze swojego udonu do gara, gotowal i jedlismy wszyscy, porownujac smaki. Jeden gar byl na cztery osoby. Starsza pani, ktora tam pracowala powiedziala ze jestem bardzo dobra w robieniu udonu! :D Obejrzala moje warkoczyki i byla zachwycona. :P No wiec zrobilam furore. Znowu... :P

Po udonie pojechalismy na rafting. Bylo strasznie cieplo, ponad 25 stopni jak sadze, a my musielismy ubrac stroje kompielowe, na to kombinezony z pianki na cale cialo, na to jakies takie kurtki i na to kamizelki ratunkowe i helmony. Myslalam ze sie rozpuszcze... Na szczescie na rozpoczecie kazali nam wejsc do wody zeby sie przyzwyczaic, a woda byla rewelacyjnie zimna. Sam rafting byl calkiem spokojny. Niestety spodziewalam sie wiekszej ilosci emocji i adrenaliny. Ze dwa miejsca na rzecze byly dramatyczne, ale to wszystko... Poza tym, dryfowanie na spokojnej wodzie. NUDA... Plytko bylo raczej. Jedno miejsce bylo tylko dosc glebokie to troche sie pomoczylismy. Ale tak poza tym, to nic ciekawego...

Po raftingu pojechalismy do ryokanu - hotelu w tradycyjnym japonskim stylu. Zajelismy w sumie piec pokoi. W jednym byl glowny szefo - moj profesor, w drugim dwoch doktorow, w dwoch kolejnych faceci, a w ostatnim dziewczyny. Byla nas szostka w sumie. Pokoj ladny, z tatami oczywiscie, na noc wyciagnelysmy z szafy futony i rozlozylysmy je na podlodze. Byla nawet bitwa na poduszki i gra z Uno. W kazdym pokoju byl zestaw do parzenia herbaty, wiec skorzystalysmy oczywiscie.
Zaraz po przyjezdzie udalysmy sie do onsenu. Wszystko zgodnie z tradycja. Najpierw rozebralysmy sie do naga. Potem w duzej wspolnej lazience kazda z nas usiadla na malym stoleczku przed lustrem i umyla cale cialo specjalnym malym reczniczkiem. Dopiero po gruntownym umyciu ciala i splukaniu go prysznicem mozna bylo udac sie dalej. A dalej byla kompiel. Jednak wanna byla wewnatrz budynku, a druga na zewnatrz. Jak jeziorko w skalach. Z goraca woda z pozdziemnego zrodla. Super! Mialam oczywiscie pewne opory przed rozebraniem sie, ale nie bylo tak zle nawet. Dla reszty dziewczat to byla norma. No i jak w japonskim anime, laznie meska od zenskiej dzielil tylko niewysoki murek. Wiec gdyby komus zalezalo, bez problemu moglby zajrzec na druga strone... ;) Chotto kowai... No mialam stresa lekkiego, mialam... Po kompieli ubralysmy sie w yukaty -> jak na zdjeciu, i udalysmy sie na kolacje.
Jedzenie jak zawsze wyborne. Moja ukochana tempura oczywiscie, ziemniaki w panierce, rybka, no i wszystko co na zdjeciu. Mniam!

Po kolacji mielismy chwile przerwy wiec gralysmy w Uno. A potem rozpoczelismy drinking party... Alkoholu bylo cale mnostwo. Przygotowali sie odpowiednio. Pilismy doslownie wszystko! Zubrowka zrobila furore, ale na te impreze to powinnam galon przywiezc a nie jedna butelke. Obeszla stol i byla pusta. Ale wszystkim smakowala. :) Poza zubrowka pilismy: piwo, drinki, sake, shochu, nihonshu, wino, szampana i wodke. Zabojcza mieszanka. Oczywiscie do picia bylo mnostwo przekasek, jakichs cukierkow, snackow itp. Zaskoczeniem raczej nie bedzie jak powiem ze ponad polowa wymiekla nawet nie wiem kiedy. W pewnym momencie po prostu zorientowalam sie ze w sali zostalo niewielu ludzi. Profesor ostro trzymal pion i odszedl od stolu o trzeciej nad ranem, tylko lekko "zawiany". My balowalismy do czwartej a potem padlismy jak muchy. ;) Niefortunnie usiadlam sobie zaraz kolo profesora i musialam zabawiac go rozmowa. Podobno poruszylam bardzo niebezpieczne tematy i jestem niezwykle odwazna. Tak stwierdzili ludzie z labu, gdy sluchali naszej rozmowy. Ja tam nie widzialam w tych tematach niczego niebezpiecznego czy zdroznego, no ale ja to nieobyty gaijin jestem. Zapewne nie umiem zachowac sie w towarzystwie wiec i rozmowa musiala byc dla nich zbyt... hmm... bezposrednia? Kto to wie. W kazdym razie pijoki z nich straszne. Nie potrafia pic, a pija na umor. Staralam sie powstrzymac mojego kolege - Hide, przed kompletnym zalaniem sie, ale bylo to niemozliwe. Ma strasznie slaba glowe. Jak z nim ostatnim razem pilam to odpadl ekspresowo. No ale moje przekonania spelzly na niczym, gdyz najczesciej polewal profesor i biedny Hide czul presje, no i po prostu MUSIAŁ pić. Profesor polewa, wiec nie mozna odmowic. Ech... Tez sadysta z tego profesora, nie?...


Nastepnego dnia bylo jeszcze śmieszniej, bo 80% ludzi bylo na kacu. Sniadanie minelo w milczeniu. A potem pjechalismy do... fabryki sake! Gratuluje pomyslu ogranizatorom wycieczki! Fabryka sake po ostrej bibie dnia poprzedniego! Fabryka jak fabryka. Zdjec nie ma, bo nie bylo tam niczego fartego obfocenia. Za to sklepik... miodzio. Nie wiedzialam ze tyle roznych gatunkow sake jest. W kazdym razie starszy pan nas oprowadzil. Ostro cos tam opowiadal, ale zrozumialam tylko pojedyncze slowa, wiec wakarimasen (nie zrozumialam). Po opowiastkach byla... degustacja. Szkoda ze nie zrobilam zdjec ich min, gdy koleś pootwieral te wszystkie butelki. Byli nieco zzieleniali... Ale sake dobre oczywiscie. Wszyscy potem rzucili sie robic zakupy. To jedna z najslynniejszych fabryk sake w Japonii, wiec warto bylo zrobic zakupy, tym bardziej ze taniej niz w sklepie oczywiscie...

Po fabryce pojechalismy do malego miasteczka, ale nie pamietam nazwy. Musze sprawdzic. Zdjec zrobilam sporo, bo ladna tradycyjna dzielnica tam byla i sklepy z roznosciami. Glownie amaimono, czyli slodkosci. Zapakowane w piekne opakowania, gotowe do ofiarowania komus w prezencie.
Zwiedzilismy tam takze buddyjska swiatynie, gdzie wyposazylam sie w omamori. Mamoru - znaczy chronic. Omamori to talizmany na szczescie. Bardzo popularne w Japonii. Elegancko wyszyte zlota nitka woreczki, ze sznurkiem do przytroczenia np. do torby. W srodku jest modlitwa, albo cos z tym stylu, ale pod zadnym pozorem nie mozna woreczka otwierac. Bo oczywiscie los sie odwroci i wlasciciela czeka nieszczescie.







Mielismy jeszcze zwiedzac muzeum pociagow, ale uznalismy wspolnie ze zbyt zmeczeni jestesmy i jedziemy spowrotem. Troche szkoda bo chcialam obejrzec stare japonskie pociagi i poszukac wsrod nich tego typu, ktory teraz jezdzi po polskich torach... :P

Wrocilismy o 16:30. Oczywiscie, po przyjezdzie, wszyscy grzecznie poszli do labu pracowac. W koncu do polnocy zostalo jeszcze siedem godzin! Mozna jeszcze sporo popracowac... xD Szaleni ludzie... Szaleni, ale ich uwielbiam!

sobota, 15 października 2011

すみません...

No cóż... Przykro mi bardzo, ale wypad do Harajuku nie wypalił... Zatem zdjęć nie będzie. Moja koleżanka z Hiszpanii przeżywa właśnie zawód miłosny więc ciężko cokolwiek z nią zrobić... Zakochała się w Japończyku mieszkającym w naszym guest hausie. W sumie to się musiało stać prędzej czy później. Jest sama, a tu tylu przystojniaków. ;) Jeśli oczywiście gustuje się w tym typie mężczyzn. Bo chyba nie wszyscy lubią ten tym urody. W każdym razie, tutejszym dziewczynom strasznie podobają się Europejczycy, a naszym dziewczynom Azjaci. Rozmawiałam z koleżanką z laboratorium i stwierdziła, że dla nich najbardziej przystojni są mężczyźni z wydatnymi nosami i jasnymi, najlepiej niebieskimi, oczami. Zatem strzeż się mój drogi małżonku, bo wpasowujesz się z schemat idealnie... ;) Będę musiała na Ciebie uważać, kiedy tu przyjedziesz... Jednak przez około trzynaście godzin dziennie, podczas pracy, nie będę wstanie... Hmmm... Niebezpiecznie... ;)

No a co do pracy na uczelni to jest całkowicie różna od tego co robię w Polsce. Przede wszystkim wszystko w tubach Schlenka. Poza tym zero dostępu do powietrza. Każda czynność musi odbywać się w atmosferze azotu lub beztlenowej. Dodanie rozpuszczalnika, zmiana korka, cokolwiek. Zawsze pod azotem. Mam do zrobienia sześć związków, zanim dojdę do tego, który jest moim właściwym prekursorem. Cały tydzień robiłam te nieszczęsne związki. Po każdym oczywiście widmo NMR, by potwierdzić sukces reakcji. W przyszłym tygodniu mam zacząć syntezować związki, które są moim właściwym celem tutaj. Zobaczymy co z tego będzie. Albo druty molekularne, albo tzw. "przełącznik" molekularny... Sama jestem ciekawa czy coś z tej mojej pracy będzie. No ale mam sporo czasu więc jest nadzieja że się uda. Może potem jakaś publikacja z tego będzie... Mam w każdym razie dorobić obliczenia do tych badań. Przynajmniej na coś się tu przydam... ;)

Za dwa tygodnie zapowiedziano przyjęcie z okazji Halloween w pensjonacie. :) Zdjęcia!

piątek, 14 października 2011

Kilka uwag...

Dzisiaj tylko dwie krotkie uwagi. ;) No dobra, trzy.

Wiecie, ze w Japonii nie da sie znalezc na ulicy kubla na smieci? Bo ich zwyczajnie nie ma... Japonia ma widocznie bzika na punkcie recyclingu. W sumie to dobrze, ale irytuje mnie gdy musze z jednym glupim smietkiem leciec do gesto hausu zeby go wyrzucic. W gesto hausie i w laboratorium przeszlam specjalne szkolenie, by wiedziec jak wyrzucac smieci. W kazdym z nich stoi kilka poemnikow na: plastik, papier, puszki i inne. No i tylko tam moge swoje smieci wyrzucic. Nigdzie po drodze!

Jutro zamierzam wybrac sie z kolezanka z Hiszpanii do Harajuku. Tym razem nie zapomne aparatu mam nadzieje, wiec zdjec bedzie sporo. :) No i relacja oczywiscie.

A w niedziele i poniedzialek jade na wycieczke z ludzmi z labu, wiec beda kolejne fotki. :) Jedziemy na rifting... A ja nie umiem plywac.  Po prostu pieknie... ;) W kazdym razie koledzy juz sie ciesza, ze wyskocze w stroju kompielowym. Szkoda, ze tylko ich to cieszy... :P

wtorek, 11 października 2011

Drugi tydzien

Taaa.... Zaczal sie drugi tydzien. Zaczal sie bardzo milo swoja droga... Swietem sportu. Narodowym japonskim swietem sportu. Niezla okazja swoja droga. No ale prawie wszyscy maja wolne wiec spoleczenstwo jest zadowolone. :)

Bylam wczoraj razem z Laura i Schogo w Asakusie. Bardzo mila dzielnica swoja droga. Tradycyjna i nowoczesna jednoczesnie. To tam znajduje sie Tokyo Tower i ogromna buddyjska swiatynia. Bylismy na czyms w rodzaju targu. Idealne miejsce zeby wyposazyc sie w pamiatki przed wyjazdem. Cale mnostwo sklepikow z tradycyjnymi japonskimi slodyczami, ceramika, wachlarzami itp Taki deptak dla turystow ale nie tylko! Ceny nawet calkiem przystepne. Jak tylko zgram zdjecia to wrzuce. :) Obiecuje.


Podobno kiedys, w czasach feudalnej Japonii byla tam siedziba yakuzy - miejsce szemranych interesow, a kawalek dalej dzielnica rozpusty. Smiesznie ze teraz zrobili z tego targowisko dla gaijinow.

W swiatyni za 100 yenow mozna bylo sobie powrozyc. Nie omieszkalysmy z Laura sprobowac. :) Trzeba wziac z dlonie podluzna metalowa puszke i mocno nia potrzasac, tak by glosno grzechotala. Potem odwraca sie ja do gory dnem i przez mala dziurke wypada metalowa paleczka z numerem. A numer wskazuje na puleczke, z ktorej nalezy wyciagnac wrozbe. Na szczescie moja wrozba byla calkiem pomyslna. (Dla nieobytych gaijinow na kazdej jest wytlumaczenie w jezyku angielskim.). Zdjecie wkrotce.

Bylam tez w Shibuya. To dzielnica najblizej mnie wlasciwie. Duzo wysokich budynkow, kolorowych swiatel i przede wszystkim ludzi. Zatloczona strasznie, ale podobno jeszcze nie najgorzej.

Tam zwiedzilam z Shogo mija restauracyjke i sklep indyjski. Taki standardowy india shop jak u nas. Tylko nieco lepiej wyposazony. Maja rewelacyjne koszulki! Tego dnia w Shibuya byla demonstracja przeciwko energii atomowej. Sporo ludzi z niej uczestniczylo, ale wygladalo to bardziej jak jakis festiwal niz demonstracja. Grali na roznych instrumentach i tanczyli. Cos tam tez krzyczeli ale nie wiem co. Niestety bylo ciemno i na zdjeciach nic nie widac. No i a propoos ciekawych zjawisk napotkalismy tez maly festiwal. Chyba shintoistyczny. Zdjecia ponizej (beda wieczorem bo mam problem z wgraniem ich z uczelnianego kompa). Mezczyzni niesli na ramionach cos w rodzaju barki z figura feniksa na szczycie. Pochodowi towarzyszyla skoczna muzyka i ogolnie radosny nastroj. Podobno szli do swiatyni.

piątek, 7 października 2011

Dzien... eee... osmy chyba

Trace rachube powoli. Godzina 00:00. Pol godziny temu wrocilam z uczelnii. Dzisiaj zaliczylam 13,5 godzin pracy. No i jestem zombie... Kompletne zombie...
Ucze sie powoli obslugiwac NMR. Ale ciezko mi idzie... Zbyt duzo komend, za duzo klikania...

Jutro mam powitalna impreze z kolegami z labu. Jakos tak sie zlozylo, ze zadna kolezanka nie chce isc... Ciekawe czemu...? Musze godnie reprezentowac polska spolecznosc i nie pasc po pierwszym piwie. Ale w obecnym stanie moze byc to cokolwiek trudne... ;) A im wszystkim wydaje sie, ze my to wodke jak wode pijemy, codziennie... Bedzie ciezko...

Ale nie o tym chcialam pisac. :) Mam kolejne spostrzezenie na temat japonskiego spoleczenstwa... Nie dziwie sie ze tu bezrobocie jest niskie. Japonczycy maja mnostwo bezsensownych stanowisk... Na przyklad... Na kazdej stacji stoi kilku gosci w uniformach. Stoja tak srednio co 4 metry powiedzmy, wzdluz torow. Kazdy ma eleganckie biale rekawiczki, kapelusz i mundur. Podobno w godzinach szczytu sluza do upychania ludzi w pociagach. Tak! Do UPYCHANIA. Po to im rekawiczki, zeby nie dotykac tak golymi lapami. No a ludzi tu jest troche duzo... ;) Wiec jak wszyscy chca sie rano dostac do pracy robi sie troche tloczno. Tak tloczno, ze trzeba ich doslownie upychac. I zaden nie chce czekac na nastepny pociag, ktory przyjedzie za okolo 5 minut... :P Taaak, tu pociagi jezdza troche czesciej niz u nas. Nie trzeba patrzec na rozklad. Kupujesz bilet, wchodzisz na stacje i wlasnie podjezdza pociag... Milo. :) No ale znowu odbiegam od tematu. No i ci panowie, stojacy na stacjach, gdy nie ma duzego ruchu pilnuja zeby nikt nie przekraczal zoltej lini bezpieczenstwa. Co 5 minut odwracaja sie w ktoras ze stron i wykonuja smieszny gest reka, majacy zaznaczyc ze pas bezpieczenstwa jest pusty. No i to tyle... Niezla robota... ;) Ciekawe jaka maja pensje... Az boje sie pytac... :P

środa, 5 października 2011

Dzień szósty.

To był mój pierwszy dzień japońskiej pracy. Zaliczyłam 12 godzin w labie. No i wróciłam do ゲストハウス o 21:30. Nieźle... Ponadto zaliczyłam seminarium zakładowe, oczywiście po japońsku, z którego nic nie zrozumiałam, no ale OK. Zasypiałam koszmarnie. Całą siłą woli powstrzymywałam moje ołowiane powieki przed opadnięciem... でも (Ale) ja także miałam dzisiaj prezentację. Po raz pierwszy po angielsku. Miałam niezłego stresa. Profesor kazał mi zaprezentować moją pracę w Polsce... Z ich min wnioskowałam, że właśnie wykładam im grekę. No i gdy przeszedł czas na pytania zapadła grobowa cisza. Na szczęście...

No ale nie o tym miałam gadać. Chciałam wspomnieć o spaniu. Japończycy śpią po prostu wszędzie. Gdzie by się człowiek nie ruszył zawsze śpi tam chociaż jeden Japończyk. Codziennie rano, gdy jadę na uczelnię pociągiem śpi tam połowa Japończyków. Nie wiem jak budzą się na właściwej stacji, ale jakoś to działa widocznie. Poza tym, na każdym seminarium na uczelni któryś z uczniów musi spać. Ale nie żeby się z tym kryli. Układają się wygodnie na krześle i w kimono! I jakoś nikt im snu nie przerywa. Wygląda na to, że całkowicie normalne. Ale żeby na uczelni?! Na seminarium przed swoim profesorem?! Zgroza!...

Dzisiaj pada deszcz od rana. Pogoda jest okropna. Ale za to widziałam wielu Japończyków na rowerach z parasolami! Śmieszni są. Widocznie mimo pogody nie potrafią zrezygnować z tego środka transportu.

No i nie wspominałam jeszcze o automatach. Automatach z napojami. Są na każdym rogu. A w nich pełen wybór zarówno zimnych jak i ciepłych napojów. Dzisiaj na przykład zaopatrzyłam się w kawę z mlekiem i cukrem w puszce. Gorącą! Niezły bajer. Tylko że nie działają w nocy. To jedyny minus. Chyba że któryś się "zepsuje". :)

wtorek, 4 października 2011

Dzien piaty.

Pisze z uczelnii wiec bez polskich zawijasow... ;) Chcialam podzielic sie pewnym spostrzezeniem a wczesniej zapomnialam wiec pisze teraz, bo mam chwile.

Marcin Bruczkowski pisal w swojej ksiazce "Bezsennosc w Tokio", ze yakuze mozna poznac po odpicowanych bialych samochodach z przyciemnionymi szybami. No OK. No i teraz zastanawiam sie czy w dzielnicy w ktorej mieszkam zyje w 80% yakuza czy tylko prawie cala spolecznosc ma biale odpicowane samochody z przyciemnianymi szybami?!... Bo sa one doslownie wszedzie! Ze nie wspomne juz o tym, ze jezdza tu takie fury ze mucha nie siada. I wszystkie bez wyjatku blyszczace jak nie powiem co...
Moj wspollokator z "gesto hausu" mowil co prawda ze widzial niedawno yakuze na jednej ze stacji, ale to chyba jednak zadkosc... Nie da sie ukryc ze dla ludzi z zewnatrz mafia japonska jest pewnego rodzaju atrakcja. Moja kolezanka z Hiszpanii, rowniez z "gesuto hausu" byla  bardzo podekscytowana wiadomoscia o napotkaniu owego osobnika.

Prawde mowiac, ja rowniez chcialabym ich zobaczyc. Chociaz tak z daleka... Tylko popatrzyc troszke... Na ich tatuaze szczegolnie... ;)

A propos tatuazy i yakuzy to widzialam wczoraj mezczyzne, ludzaco podobnego do Matsudy no Akuma! Ten sam wyraz twarzy, modne ciuchy, az mnie zatkalo! Tylko nizszy byl niz Matsuda... Hehe... Az zachcialo mi sie sledzic go i sprawdzic dokad zmierza... Ech...

niedziela, 2 października 2011

Dzień trzeci

Zastanawiam się czy ktokolwiek to czyta... Zero komentarzy, brak zainteresowania... Nieładnie. Odechciewa się pisać...

Wczoraj spotkałam się z dwiema paniami z JAUW. Bardzo sympatyczne staruszki. Ale zestresowałam się ostro, że zachowam się nieodpowiednio, a starsi ludzie w Japonii są szczególnie na to wrażliwi. Na szczęście lepiej opanowałam formalny niż nieformalny język japoński, więc zawsze używam tego pierwszego. Przynajmniej nie muszę się martwić, że walnę coś nieodpowiedniego...

Wczoraj również do Tokyo wrócił kolejny członek labu, który przez półtorej roku studiował w Hongkongu. Dlatego też zaraz po pracy wybraliśmy się wszyscy razem z nim do restauracji na kolację. To była francuska restauracja więc żadnych japońskich potraw nie opiszę, ale za to pierwszy raz w życiu jadłam ślimaki! Były pyszne! :)
Nie mam niestety zdjęć bo zapomniałam aparat w domu. No i nie wiedziałam że planują imprezę... :/
Do kolacji każdy wypił po dwa piwa, a potem jeszcze profesor kupił trzy(!) butelki wina. No racja, słyszałam że Japończycy dużo piją, ale to chyba była przesada. Jeden ze studentów zasnął bez krępacji. Reszta była w niewiele lepszym stanie, ale byli przytomni. Nawet profesor był już nieźle zrobiony. Śmiesznie... Plus jednakowoż był taki, że zaczęli mówić! BO w labie to ciężko cokolwiek od nich usłyszeć.
Po popijawie w resutoranto (jak mówią Japończycy), wpadli na pomysł żeby iść na karaoke. Sensei się wykruszył, ale reszta ostro ruszyła na podbój parkietu. No i ja razem z nimi oczywiście. Moje pierwsze karaoke. Ale mam nadzieję że nie ostatnie. Byliśmy w specjalnym barze karaoke, podzielonym na pokoje ze stolikiem, krzesłami, sceną, mikrofonami i ekranami na ktróych wyświetlane były teledyski wraz ze słowami piosenek.
Śpiewali ile sił w płucach, niekoniecznie pięknie ale z zapałem.
A ja w końcu zapamiętałam imię jednej osoby z labu - jedyna dziewczyna, nazywa się Kei-san. Reszta może później... ;)

Ponadto dzisiaj integrowałam się z mieszkańcami pensjonatu. Bez alkoholowo. Za to robiliśmy i jedliśmy jakąś dziwną japońską potrawę, o wyglądzie jak na zdjęciu poniżej. Było to dobre i miało w środku mięso ośmiornicy (widać było przyssawki), kapustę, ser i coś w ryżu ale nie wiem co. ;)