Jak ten czas szybko leci. Nawet sie nie obejrzalam a tu juz polowa trzeciego tygodnia... Mam wrazenie ze jestem tu dopiero kilka dni... Czas mi sie kurczy w zastraszajacym tempie. Niestety. Okaze sie ze te trzy miesiace to zdecydowanie za malo. Za malo na zrobienie czegos sensownego na uczelni, za malo na zwiedzenie tych wszystkich pieknych miejsc, za malo na spedzenie wystarczajaco dlugiego czasu z tymi wszystkimi wspanialymi ludzmi, ktorych tu poznalam, za malo...
Wszyscy tu pytaja mnie czy chcialabym tu zostac... Odpowiedz jest prosta. TAK! Tak, tak tak! Gdybym tylko miala taka szanse, musialabym zrobic tylko jedna, bardzo trudna rzecz... Przekonac Kube... ;) Muzukashii desu ne... Ale chyba nie nierealne? W koncu wszystko jest mozliwe! Jestem tutaj wiec wszystko jest mozliwe!
No i coraz bardziej chce przyjechac tu na postdoc. Jesli tylko uda mi sie dostac stypendium... Na trzy lata najlepiej! Nawet tu w tym laboratorium chcialabym zostac. Nie sadzilam ze tak mi sie tu spodoba. Bardzo ciekawa praca, ale calkowicie rozna od mojej w Polsce.
A propos pracy. Wczoraj mialam rozmowe z profesorem. Zmienil nieco moj plan pracy. A raczej przekrecil o 180 stopni. Na moj dotychczasowy musze poczekac, bo jest uzalezniony od wynikow pracy kolegi - Hide. Dzisiaj jeszcze czekam na metanol, bo skonczyl sie oczyszczony i maja tylko taki fabryczny, ktory my w Polsce uzywamy bezposrednio. Powinien za 2 godziny byc gotowy, wiec ruszam do pracy. Mam otrzymac kompleks kapsulowy. Nie wiem czy ta nazwa jest poprawna... Mam sprobowac otrzymac! Profesor stwierdzil ze we mnie wierzy i ze na pewno sie uda, no ale powiedzial tez, ze do tego trzeba miec szczescie, a z tym juz u mnie nieco gorzej... W kazdym razie trzymajcie kciuki!
No i w koncu relacja z wycieczki. Generalnie wycieczke uznaje za udana. Nawet bardzo! Swietne towarzystwo wiec nie dalo sie zle bawic. Fajny pomysl z tymi laboratoryjnymi wycieczkami. Tutaj organizuja to wytyczeni studenci. Zajmuja sie wszystkimi formalnosciami, zbieraja pieniadze, rezerwuja hotel itp. A reszta tylko daje kase i przychodzi na gotowe. Tak wiec zebralismy sie o barbarzynskiej na nich porze - 8:25. Jechalismy okolo 2 godziny z przerwa na toalete. Oczywiscie jak tylko autokar ruszyl wszyscy Japonczycy zasneli... Juz sie zaczynam do tego przyzwyczajac. ;) A najpopularniejszym sposobem spania tutaj jest "na popielniczke". Wiec droga minela mi na podziwianiu widokow. Dotarlismy do malej miejscowosci na polnoc od Tokyo, u podnoza gor. Ladnie tam bylo jak w Polsce. :P Zielono, no i gory moje ukochane... W pierwszej kolejnosci udalismy sie do restauracji, w ktorej bralismy udzial w lekcji robienia udonu. Kazdy mial
swoje stanowisko (zdjecie ponizej), zlozone z deski, walka, tasaka jak dla mnie, pudeleczka, ciasta i maki.
Ciasto juz bylo zrobione. Ze smaku wnioskuje ze takie jak na nasz polski makaron. Gruda ciasta byla w woreczku i nalezalo polozyc go na ziemi i po nim deptac, zeby ugniesc ciasto. Zabawne to bylo. :) Deptanie, deptanie -> zlozenie rozdeptanego ciasta na pol -> deptanie, deptanie -> zlozenie ciasta na pol itd.
Zdjec mam malo bo bylam cala w mace... Potem ciasto rozwalkowywalismy mozliwie jak najcieniej. Ale nie tak normalnie, bo to se ne da. W specjalny japonski sposob! Ale ciezko to opisac. W kazdym razie efekt taki sam, jak przy polskim walkowaniu. Po rozwalkowaniu nawijalismy ciasto na walek i ukladalismy w harmonijke, po czym kroilismy tasakami na paseczki. Paseczki trzeba nastepnie brutalnie otrzepac z maki uderzajac nimi o deske i na koniec zwinac w cos w rodzaju warkoczyka. I do pudelka! Po przygotowaniu udonu przeszlismy do budynku obok, gdzie byly juz przygotowane miejsca do jedzenia.
Wielkie garnki z wrzaca woda, potezne paleczki i zestaw dodatkow do udonu: rozdrobnione nori, katsuobushi, cebula, imbir, sos sojowy, sezam i dla kazdego tempura. O tempura o mores! Uwielbiam tempure!! Po prostu ja ubustwiam. A to po prostu warzywa i owoce morza w panierce smarzone na glebokim tluszczu. Mysle ze sekret tkwi w panierce. Nie wiem z czego sie sklada, ale sie dowiem! Musze kontunuowac spozywanie tego dania bogow w Polsce. Koniecznie! Ale wracajac do tematu... Kazdy z nas wrzucal po kolei czesc ze swojego udonu do gara, gotowal i jedlismy wszyscy, porownujac smaki. Jeden gar byl na cztery osoby. Starsza pani, ktora tam pracowala powiedziala ze jestem bardzo dobra w robieniu udonu! :D Obejrzala moje warkoczyki i byla zachwycona. :P No wiec zrobilam furore. Znowu... :P
Po udonie pojechalismy na rafting. Bylo strasznie cieplo, ponad 25 stopni jak sadze, a my musielismy ubrac stroje kompielowe, na to kombinezony z pianki na cale cialo, na to jakies takie kurtki i na to kamizelki ratunkowe i helmony. Myslalam ze sie rozpuszcze... Na szczescie na rozpoczecie kazali nam wejsc do wody zeby sie przyzwyczaic, a woda byla rewelacyjnie zimna. Sam rafting byl calkiem spokojny. Niestety spodziewalam sie wiekszej ilosci emocji i adrenaliny. Ze dwa miejsca na rzecze byly dramatyczne, ale to wszystko... Poza tym, dryfowanie na spokojnej wodzie. NUDA... Plytko bylo raczej. Jedno miejsce bylo tylko dosc glebokie to troche sie pomoczylismy. Ale tak poza tym, to nic ciekawego...
Po raftingu pojechalismy do ryokanu - hotelu w tradycyjnym japonskim stylu. Zajelismy w sumie piec pokoi. W jednym byl glowny szefo - moj profesor, w drugim dwoch doktorow, w dwoch kolejnych faceci, a w ostatnim dziewczyny. Byla nas szostka w sumie. Pokoj ladny, z tatami oczywiscie, na noc wyciagnelysmy z szafy futony i rozlozylysmy je na podlodze. Byla nawet bitwa na poduszki i gra z Uno. W kazdym pokoju byl zestaw do parzenia herbaty, wiec skorzystalysmy oczywiscie.
Zaraz po przyjezdzie udalysmy sie do onsenu. Wszystko zgodnie z tradycja. Najpierw rozebralysmy sie do naga. Potem w duzej wspolnej lazience kazda z nas usiadla na malym stoleczku przed lustrem i umyla cale cialo specjalnym malym reczniczkiem. Dopiero po gruntownym umyciu ciala i splukaniu go prysznicem mozna bylo udac sie dalej. A dalej byla kompiel. Jednak wanna byla wewnatrz budynku, a druga na zewnatrz. Jak jeziorko w skalach. Z goraca woda z pozdziemnego zrodla. Super! Mialam oczywiscie pewne opory przed rozebraniem sie, ale nie bylo tak zle nawet. Dla reszty dziewczat to byla norma. No i jak w japonskim anime, laznie meska od zenskiej dzielil tylko niewysoki murek. Wiec gdyby komus zalezalo, bez problemu moglby zajrzec na druga strone... ;) Chotto kowai... No mialam stresa lekkiego, mialam... Po kompieli ubralysmy sie w yukaty -> jak na zdjeciu, i udalysmy sie na kolacje.
Jedzenie jak zawsze wyborne. Moja ukochana tempura oczywiscie, ziemniaki w panierce, rybka, no i wszystko co na zdjeciu. Mniam!
Po kolacji mielismy chwile przerwy wiec gralysmy w Uno. A potem rozpoczelismy drinking party... Alkoholu bylo cale mnostwo. Przygotowali sie odpowiednio. Pilismy doslownie wszystko! Zubrowka zrobila furore, ale na te impreze to powinnam galon przywiezc a nie jedna butelke. Obeszla stol i byla pusta. Ale wszystkim smakowala. :) Poza zubrowka pilismy: piwo, drinki, sake, shochu, nihonshu, wino, szampana i wodke. Zabojcza mieszanka. Oczywiscie do picia bylo mnostwo przekasek, jakichs cukierkow, snackow itp. Zaskoczeniem raczej nie bedzie jak powiem ze ponad polowa wymiekla nawet nie wiem kiedy. W pewnym momencie po prostu zorientowalam sie ze w sali zostalo niewielu ludzi. Profesor ostro trzymal pion i odszedl od stolu o trzeciej nad ranem, tylko lekko "zawiany". My balowalismy do czwartej a potem padlismy jak muchy. ;) Niefortunnie usiadlam sobie zaraz kolo profesora i musialam zabawiac go rozmowa. Podobno poruszylam bardzo niebezpieczne tematy i jestem niezwykle odwazna. Tak stwierdzili ludzie z labu, gdy sluchali naszej rozmowy. Ja tam nie widzialam w tych tematach niczego niebezpiecznego czy zdroznego, no ale ja to nieobyty gaijin jestem. Zapewne nie umiem zachowac sie w towarzystwie wiec i rozmowa musiala byc dla nich zbyt... hmm... bezposrednia? Kto to wie. W kazdym razie pijoki z nich straszne. Nie potrafia pic, a pija na umor. Staralam sie powstrzymac mojego kolege - Hide, przed kompletnym zalaniem sie, ale bylo to niemozliwe. Ma strasznie slaba glowe. Jak z nim ostatnim razem pilam to odpadl ekspresowo. No ale moje przekonania spelzly na niczym, gdyz najczesciej polewal profesor i biedny Hide czul presje, no i po prostu MUSIAŁ pić. Profesor polewa, wiec nie mozna odmowic. Ech... Tez sadysta z tego profesora, nie?...
Nastepnego dnia bylo jeszcze śmieszniej, bo 80% ludzi bylo na kacu. Sniadanie minelo w milczeniu. A potem pjechalismy do... fabryki sake! Gratuluje pomyslu ogranizatorom wycieczki! Fabryka sake po ostrej bibie dnia poprzedniego! Fabryka jak fabryka. Zdjec nie ma, bo nie bylo tam niczego fartego obfocenia. Za to sklepik... miodzio. Nie wiedzialam ze tyle roznych gatunkow sake jest. W kazdym razie starszy pan nas oprowadzil. Ostro cos tam opowiadal, ale zrozumialam tylko pojedyncze slowa, wiec wakarimasen (nie zrozumialam). Po opowiastkach byla... degustacja. Szkoda ze nie zrobilam zdjec ich min, gdy koleś pootwieral te wszystkie butelki. Byli nieco zzieleniali... Ale sake dobre oczywiscie. Wszyscy potem rzucili sie robic zakupy. To jedna z najslynniejszych fabryk sake w Japonii, wiec warto bylo zrobic zakupy, tym bardziej ze taniej niz w sklepie oczywiscie...
Po fabryce pojechalismy do malego miasteczka, ale nie pamietam nazwy. Musze sprawdzic. Zdjec zrobilam sporo, bo ladna tradycyjna dzielnica tam byla i sklepy z roznosciami. Glownie amaimono, czyli slodkosci. Zapakowane w piekne opakowania, gotowe do ofiarowania komus w prezencie.
Zwiedzilismy tam takze buddyjska swiatynie, gdzie wyposazylam sie w omamori. Mamoru - znaczy chronic. Omamori to talizmany na szczescie. Bardzo popularne w Japonii. Elegancko wyszyte zlota nitka woreczki, ze sznurkiem do przytroczenia np. do torby. W srodku jest modlitwa, albo cos z tym stylu, ale pod zadnym pozorem nie mozna woreczka otwierac. Bo oczywiscie los sie odwroci i wlasciciela czeka nieszczescie.
Mielismy jeszcze zwiedzac muzeum pociagow, ale uznalismy wspolnie ze zbyt zmeczeni jestesmy i jedziemy spowrotem. Troche szkoda bo chcialam obejrzec stare japonskie pociagi i poszukac wsrod nich tego typu, ktory teraz jezdzi po polskich torach... :P
Wrocilismy o 16:30. Oczywiscie, po przyjezdzie, wszyscy grzecznie poszli do labu pracowac. W koncu do polnocy zostalo jeszcze siedem godzin! Mozna jeszcze sporo popracowac... xD Szaleni ludzie... Szaleni, ale ich uwielbiam!